W niedzielnym spotkaniu przy ulicy Reymonta Piast zmierzył się ze znajdującą się w strefie spadkową Wisłą Kraków. Zważywszy na pozycje w tabeli obu zespołów mniej zorientowany kibic mógł spodziewać się łatwego i jednostronnego spotkania. Jednak nic takiego nie miało miejsca, a kibice dostali fenomenalne widowisko, którego aktorami byli zawodnicy obu drużyn.
Z perspektywy kibiców Piasta przerwa na kadrę przyszła w najgorszym możliwym momencie zatrzymując rozpędzoną drużynę piastunek. Wielu kibiców obawiało się powrotu do rozgrywek ligowych po przerwie na mecze reprezentacyjne. Obawy te wydawały się w pełni uzasadnione mając na uwadze jak gliwiczanie przeważnie radzili sobie w spotkaniach ligowych bezpośrednio po przerwie w rozgrywkach. Z drugiej strony, mecze rozgrywane na wiosnę od kilku lat stają się najlepszym okresem dla Piasta. Co więcej, również ostatnie mecze pomiędzy oboma zespołami kończyły się przeważnie zwycięstwami Piasta ( 5 zwycięstw w ostatnich 10 meczach).
Dodatkowo po korzystnych dla Piasta rezultatach – porażce Lechii i remisie Radomiaka – ewentualne zwycięstwo mogło znacząco przybliżyć Piasta do 4 miejsca w tabeli. Z kolei dla Wisły zwycięstwo pozwoliłoby drużynie z Krakowa na opuszczenie strefy spadkowej. Z tego też powodu należało się spodziewać meczu, w którym żadna z drużyn nie odpuści choćby metra boiska. Zazwyczaj spotkania takie kojarzą się z „meczami walki”. Meczami w których częściej obserwujemy siłowe pojedynki między zawodnikami, niż piękną techniczną grę.
Tymczasem podczas spotkania Wisły z Piastem wszystkiego było wręcz w nadmiarze – składne akcje, wiele bramek i ogrom emocji. A więc coś, co wszyscy kibice kochają najbardziej. Zupełnie z innej perspektywy do oceny tego spotkania podchodzić muszą za to trenerzy obu drużyn. Co prawda na pomeczowych konferencjach obaj trenerzy wypowiadali się niezwykle pozytywnie o swoich rywalach, ale wydaje się że każdy z zespołów może czuć pewien niedosyt. Niedosyt wynikający z gry obronnej obu zespołów. O ile w zespole z Krakowa w tym sezonie nie jest to nic nowego, o tyle w 2022 roku Piast przyzwyczaił swoich kibiców do solidnej gry obronnej pozbawionej niepotrzebnych błędów. Czego zaprzeczeniem był mecz 27 kolejki PKO BP Ekstraklasy.

Dobry początek meczu
Pierwsza połowa spotkania zaczęła się w pełni przewidywalnie. To Piast przejął kontrolę na boisku podchodząc do Wisły średnim pressingiem, tym samym zmuszając rywali do strat w środkowej strefie boiska. Przy tym gliwiczanie spokojnie rozgrywali piłkę szukając swoich okazji. Już w 7 minucie piłkarze z Gliwic po raz pierwszy zagrozili rywalom po przejęciu piłki na własnej połowie przez Michała Kaputa. Defensywny pomocnik natychmiast znalazł wychodzącego do kontrataku Kamila Wilczka. Napastnik Piasta co prawda spowolnił całą akcję, jednak udało mu się jeszcze oddać mocny strzał na bramkę Wisły. Tylko czujność Biegańskiego uratowała gospodarzy od utraty bramki. Piast w kolejnym meczu próbował szybko zaskoczyć rywali – niestety tym razem się nie udało.
Szczęśliwe 1:0
W 15 minucie spotkania inicjatywę w spotkaniu przejęła za to Wisła. Drużyna z Krakowa przestała wyglądać jak drużyna okupująca strefę spadkową. Zwłaszcza Elvis Manu sprawiał ogromne problemy obrońcom Piasta. 28 – letni Holender upatrzył sobie przede wszystkim Tomasa Huka, któremu przez całą pierwszą połowę nie dawał spokoju. Na nieszczęście dla kibiców drużyny gości wybór ten okazał się w pełni trafny, bo to Słowak był najsłabszym zawodnikiem w zespole z Gliwic. Co prawda, pierwsze poważne ostrzeżenie miało miejsce w 27 minucie, gdy po rzucie rożnym Michal Frydrych trafił z trzeciego metra w poprzeczkę. Jednak już 3 minuty później to Holender był głównym aktorem widowiska. Po głupiej stracie Kaputa skrzydłowy Wisły wdał się w pojedynek biegowy z Hukiem po czym uderzył na bramkę. Piłka została jeszcze wyblokowana przez Słowaka, lecz trafiła pod nogi Savicia, który bezproblemowo umieścił ją w siatce.
Manu już w 37 minucie powinien posiadać na swoim koncie druga bramkę. Jednak po składnej akcji zespołu gospodarzy trafił w słupek bramki Piasta. Odbita futbolówka przeleciała jeszcze wzdłuż bramki, ale ostatecznie wyleciała na aut bramkowy. Akcja ta mogła nabawić kibiców Piasta palpitacji serca, gdyż zawodnicy Piasta zostali z łatwością minięci krótkimi podaniami przez wiślaków. Zwłaszcza lepiej powinien zachować się Jakub Czerwiński, który próbował doskoczyć do Manu, ale ostatecznie stworzył wyłącznie wyrwę w linii obronnej zespołu.
Mnóstwo szczęścia Gliwiczanie mieli także w 40 minucie. Gdy Huk obserwował tylko jak Zdenek Ondrasek uderzał na bramkę głową z 11 metra, po czym piłka trafiła w słupek. Słowak po raz kolejny nie popisał się również w 44 minucie. Obrońca próbował zatrzymać co prawda Manu, jednak skrzydłowy bez problemu poradził sobie z tą przeszkodą i oddał celny strzał. Na szczęście dla Piasta na posterunku był jeszcze Frantisek Plach, który zdołał sparować mocne uderzenie na poprzeczkę. Przyznać należy, że gdyby gospodarze byli choć delikatnie dokładniejsi to powinni schodzić na przerwę z co najmniej 3 bramkowym prowadzeniem.

Odrodzenie Piasta
Zupełnie inaczej wyglądała za to druga połowa spotkania. Od razu po przerwie zdenerwowani gliwiczanie z impetem ruszyli do ataków na bramkę rywali. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W 49 minucie szybka kontra piastunek zakończyła się prostopadłym podaniem Kądziora do Sapinnena. Estończyk wyprzedził obrońców rywali po czym został sfaulowany w polu karnym przez Biegańskiego. Szymon Marciniak nie mógł mieć wątpliwości i podyktował dla Piasta rzut karny. Do jedenastki podszedł Kamil Wilczek i uderzeniem po ziemi przełamał fatum wiszące nad rzutami karnymi wykonywanymi przez gliwiczan.
Z kolei już w 55 minucie Piast mógł wyjść na prowadzenie za sprawą Ariela Mosóra. Młodzieżowiec dopadł do piłki zagranej z rzutu wolnego przez Kądziora, jednak górą okazał się tym razem bramkarz gospodarzy. Minutę później wybitną okazję miał za to Wilczek. Niestety, doświadczony napastnik znajdując się samotnie na 5 metrze nie trafił w piłkę zagrywaną z bocznej strefy boiska przez Kądziora. To co nie udało się w 56 minucie, doszło za to do skutku już 3 minuty później. Po rzucie rożnym dla Piasta zakotłowało się w polu karnym gospodarzy i gdy wydawało się, że Fazlagić spokojnie wyekspediuje piłkę z pola karnego do piłki dopadł Czerwiński. Obrońca Piasta z ostrego kąta dośrodkował idealnie w pole karne. Futbolówka minęła wyskakującego do niej Biegańskiego, po czym trafiła wprost na głowę Wilczka. Dzięki tej akcji napastnik gliwiczan mógł cieszyć się z zasłużonego dubletu.
Walka na noże i widowiskowa gra
Po objęciu prowadzenia przez Piasta mecz nabierał wyłącznie coraz większych rumieńców. Drużyny postanowiły niczym zawodowi pięściarze pójść na wzajemną wymianę ciosów. Ostatecznie z działań tych wynikła bramka dla gospodarzy. Co prawda, duży udział przy trafieniu wiślaków miał Plach, lecz trzeba przyznać, że krakowianie zasłużyli z przekroju meczu na tego gola. Jednocześnie trudno obarczać słowackiego bramkarza za ostateczny wynik. Plach już niejednokrotnie ratował drużynę w sytuacjach wręcz niemożliwych, a nawet takim zawodnikom może przytrafić się gorszy dzień. Oczywiście z perspektywy Piasta szkoda straconych punktów, jednak po pierwszej połowie nikt nie spodziewał się, że drużyna będzie w stanie wywieźć z Krakowa komplet punktów.
Piast miał co prawda jeszcze szanse na wygraną, ale po fenomenalnej indywidualnej akcji Katranisa i zgraniu głową Wilczka Sapinnen trafił tylko wprost w bramkarza Wisły. Z drugiej strony również gospodarze mogli zakończyć ten mecz z zwycięstwem na swoim koncie. Jednak zagranie wzdłuż bramki Hugiego przeciął Constantin Reiner, a piłkę na linii bramkowej zatrzymał jeszcze Plach.

Przebudzenie Wilczka
Od powrotu do Ekstraklasy Kamil Wilczek wzbudzał ogromne zainteresowanie wśród kibiców i mediów. Nie może więc dziwić, że po udanym początku niektórzy zaczęli już wyliczać minuty bez zdobyczy bramkowej napastnika Piasta. Oczywiście Wilczek w poprzednich udanych spotkaniach wykonywał tytaniczną prace dla drużyny. Pracę często niedostrzegana przez wielu – taką jak walka o górne piłki z obrońcami, czy też skupianie na sobie uwagi defensorów przeciwnych drużyn. Jednak w meczu z Wisłą napastnik zrobił to co potrafi najlepiej, czyli strzelał bramki. Co prawda po występie tym pozostaje lekki niedosyt, gdyż Wilczek powinien skończyć mecz z hattrickiem. Jednakże z perspektywy kibiców Piasta niezwykły optymizm niesie ze sobą boiskowa relacja jaką doświadczony napastnik wytworzył z Damianem Kądziorem. Wydaje się, że wzajemna współpraca tych dwóch zawodników może być kluczowa w kontekście walki o upragnione 4 miejsce w tabeli.
Bez Chrapka ani rusz
To co uwidocznił także mecz w Krakowie jest przede wszystkim wpływ Michała Chrapka na grę całego zespołu. Zwłaszcza pierwsza połowa tego spotkania mogła przyprawić kibiców i trenera o ból głowy. Duet Kaput i Hateley pomimo deklinacji defensywnych obu zawodników wyglądał bardzo słabo w grze obronnej. Co więcej również gra ofensywna obu zawodników pozostawała wile do życzenia. O ile Hateley przy Chrapku może skupić się na zabezpieczaniu linii obronnych, o tyle w tym meczu próbował zajmować się wszystkim. W praktyce jednak ani w defensywie, ani także w akcjach ofensywnych nie pokazywał tego, z czego słynął w sezonie mistrzowskim. Z tego też względu kibice Piasta muszą mieć nadzieję, że absencja Chrapka nie będzie długa i wróci on do wyjściowego składu na mecz z Górnikiem Łęczna.
